LILIE


Otworzył bramę,
na dworze koń cwałował,
wdział ciężką zbroję.
Świt za oknami,
raz jeszcze pocałował
małżonkę swoją.

Jak nimfa spała
włosami otulona,
w poprzek jej ciała
złocisty refleks konał.
Jak lilia biała,
jak słodycz, której grona,
zbolałych koją.

Chmury otyłe
i dymy po pożarach,
świadkowie niemi.
A blade lilie
widniały na sztandarach
władców tej ziemi.

O wschodzie słońca
już miecze w rękach mieli,
trąbka nagląca,
dwie armie rzeka dzieli.
A krew błyszcząca
splamiła lilii kielich
kroplami trzemi.

Grają organy,
dzwon nowe święto wieści,
a czas się wlecze.
Wciąż rdzawe plamy
widać na rękojeści,
na ostrzu miecza.

A w parku z rana
znów wdowy się zjawiły,
chwile czekania
lilie im osłodziły.
Kielich jak rana,
póki im starczy siły
rwą lilie, klęcząc.