WĄTPLIWOŚCI / POCHYBY


Mam lat dwadzieścia dziewięć,
w dojrzały wchodzę wiek,
lecz wciąż próbuje pamięć
na tamten wracać brzeg.
Zbyt młody, żeby gardzić tym,
co każdy z was dokonał, lecz
roztropnie głuchy, żeby drwin
ze mnie nie słuchać; tyle więc
chcę wam powiedzieć.

Metr i pół w kapeluszu,
los dał mi taki wzrost
i grymas, uśmiech z musu
i jaki taki głos.
Nie klęczę na kolanach, gdy
ktoś dać mi chce część mienia.
Mam oczy bez jedynej łzy
i bez uśmiechu cienia.
Tak można żyć.

Bez sensu ględzę nieraz,
potoki leję słów,
lecz mnie niepewność zżera
i wątpliwości znów.
Świadomość krętej misji mej
odwagę mi przywraca.
A luki w edukacji? Te
mi zastępuje praca.
Ja robię swoje.

Żyć można z pełnym brzuchem,
tokaja wolno ssać,
potulnie w uszy głuche
służalcze ody piać.
Utartym szlakiem kroczyć wprzód
po tytuł, bez wahania,
autora poematów, ód,
nie napisawszy zdania.
Tak wielu czyni.

Okrzyknąć chama lordem
i być lokajem, psem.
Mieć rozdziawioną mordę
pełną słów pustych. Wiem,
że bawić można damy, lecz
oberwać za to w plecy,
potem przeprosić za to, że
nam jeszcze jakoś leci - 
tak można przeżyć.

Wybaczcie więc mą mowę,
wybaczcie także fakt,
że mam na karku głowę
i myślę. Głowy brak
migdałków by wywołał ból,
śnieg gardłu by doskwierał.
A z głową czuję się jak król
i motłoch rozweselam,
przed smutkiem bronię.

Za to, że burzę mity,
na głowie guzy mam.
Przeciem nie w ciemię bity
i za to głowę dam.
I tłum prześmiewców przyzna, że
to głowa, bez różnicy,
bo po niej rozpoznają mnie
panowie urzędnicy.

Pieczątka, podpis.
Ma głowa jak na tacy,
niech patrzy cały świat
już bez uprzedzeń, cacy,
a sąd niech wyda kat.
Głowy - codzienny kata chleb,
gdy go gadanie znuży,
zademonstruje wszystkim wnet,
do czego głowa służy.
Do życia przecież.

Mamy więc głowę z głowy
i pora niżej zejść.
Powstaje problem nowy - 
ręka (a może pięść?)
Bo każda dłoń pięć palców ma,
a ręka myje rękę.
Prawica ta, lewica ta,
przeżyjesz długą mękę,
nim się połapiesz.