Z tomu KRYLIAS I ODYSEA 
/ Ze sbírky KRYLIAS A ODYSEA



* * *

Chmur nowotwory śledzę w ramach sjesty.
Błogie lenistwo członki zjada me.
I sączę trunek, który mógł być niezły
w innych realiach. Lato kończy się,

aura pszczół pełna, kurz ma zapach miodu,
a tęgi karczmarz znów czyjś koi głód.
Otyłe chmury płyną ze Zachodu
i emigrują, durne, hen, na Wschód...


* * *

Z kafejki Brea przy ulicy Vavin
patrzę na nóżki dam i gnaty kpów.
Siedzę przy winie, przedtem piłem kawę.
Nic mnie nie dziwi, trzeźwy jestem znów.

Lecz wątpliwości niczym stada mrówek
bez przerwy jedną podsuwają myśl:
Z kim mogłem wczoraj przepić tamtą stówę,
której w portfelu moim nie ma dziś?


* * *

Dzień trzeci minął, świetnie znam karczmarza.
Gdy słucham wieści z Pragi, z góry wie,
że rum zamówię. Dyka wiersz powtarzam :
"Zginiesz z kretesem - gdy opuścisz mnie!" 

Piętnaście lat bez ziemi, bez rodziny.
Rum piję, przeszłość pierzcha niczym dym.
Że nie zginąłem? To zasługa trzciny.
Wódkę z kartofli pędzą w kraju mym.


* * *

Znam ludzi, którzy na ręcznikach z frotté
wdzięczą się w Czechach do lokalnych słońc...
Ja wolę czarną lawę Lanzarote:
bar Sol, a pod nim Atlantyku toń.

Pamiętam piękno moich gór, Kiczery... 
lecz tam do piwa Azbuk pluje dziś.
Cóż mi zostało ? Caleta i sherry,
w nim jak oliwkę topię każdą myśl.


* * *

Znów bar, kolejka i następne rundy,
do tego nazwy delikatnych ryb,
whiting, John Dory albo baramundy…
Jestem jak wielki napęczniały grzyb,

stuletnia beczka przesiąknięta winem.
A wrzód ojczyzny już zabliźnił się,
gdy słońce z wiatrem puszcza anilinę
na morze, plażę w drodze do Brisbane.


* * *

To kres Zachodu, dalej morskie grzywy.
Brak tu na szczęście ostrzegawczych zdań
"Kto wejdzie, nigdy nie wyjdzie stąd żywy!" 
które pod Pragą szpecą leśną darń.

Cabernet-shiraz powoli się sączy,
wznoszę radosny toast, evoe !
Za Zachód, który właśnie w Perth się kończy
i za Wschód, który tu zaczyna się.