"Pomiedzy"

 

LEPIEJ PÓŹNO NIŻ ZA WCZEŚNIE

Zatrzymaj się w tę noc! Wtedy jak ja usłyszysz
w dali pociągu gwizd, przeciągły turkot w mroku,
wciąż bliżej, bliżej - dalej - potem znowu spokój
i zapanuje wokół poświata złej ciszy...
Ivan Blatný, Melancholijne przechadzki

 

Otworzyłam oczy, a nade mną druty,
długie kilometry drutów, które ciągnęły się
przez całą Europę. A pod nimi pociągi,
każdy palcem wskazującym dotykał tych
drutów. Leżałam w przedziale
pierwszej klasy, a nade mną na dachu palec
ostrzegawczo wzniesiony do góry. I myśl,
że im bardziej się oddalam, tym jestem bliżej.
Im więcej wiem, tym mniej rozumiem.
Usztywniona jak infantka
w nadmuchiwanym kołnierzu podróżnym,
który miał chronić moją głowę na karku,
jechałam do Brna, o którym marzył Blatný.
Samotny, odcięty od wszystkich pociągów
na wyspie brytyjskiej. Usztywniony w niezbyt
twarzowej kamizelce w jednym z pensjonatów.
Nad zeszytem ocalonym przez zapobiegliwą
pielęgniarkę. Uzbrojony w długopis, papieros
plus herbatę przez dwanaście lat przelewał
czwarty wymiar na papier. Dzień w dzień.
I w same południa. Pewny, że lepiej późno
niż za wcześnie. Im gorzej, tym lepiej.